EKONOMIK ZŁOTĄ SZKOŁĄ 2023
        w rankingu PERSPEKTYW
europejska
karta
mobilności

Menu Główne

Z OJCA NA...CÓRKĘ, CZYLI NAUCZYCIELSKIE DYNASTIE - wspomnienia pani Ewy Korsak

Ewa Korsak

Z OJCA NA … CÓRKĘ,

CZYLI NAUCZYCIELSKIE DYNASTIE


Wszystko ma swoją kolejność, miejsce i czas

Świat widzi się wyraźniej dopiero wtedy, gdy jest się  z dala od niego.

( Mikołaj Gogol )



Pracę w Zespole Szkół Handlowo-Ekonomicznych (obecna nazwa) zaczęłam
w 1965 roku. Niektórzy dzisiejsi uczniowie (czasami nawet niektórzy młodzi nauczyciele) , poznawszy tę datę, patrzą na mnie z niedowierzaniem, że jeszcze żyję, mało tego, pracuję i wcale nie jestem stetryczała intelektualnie i zniedołężniała fizycznie.

Całe swoje zawodowe życie spędziłam w tej samej szkole. Wielu nauczycieli,
z którymi pracowałam, przeszło na emeryturę, wielu, często przedwcześnie odeszło na zawsze z tego świata. Jednym z nich jest mój Ojciec, WACŁAW MIŁASZEWICZ, polonista. Zmarł w wieku 58 lat, 19.12.1977 r.

Zdarzało się, że nie mógł On podjąć wynagrodzenia, udzielał mi więc pisemnego pełnomocnictwa .

Ostatnie w Jego życiu, pisane w szpitalu, brzmiało tak:

„Upoważniam moją Najukochańszą Córkę, Ewę Korsak, z domu Miłaszewicz, do podjęcia moich nędznych poborów za miesiąc grudzień 1977 roku oraz za godziny nadliczbowe wypracowane w krwawym  trudzie w miesiącu listopadzie 1977 roku”.

Zawsze byłam i jestem dumna ze swego Ojca, bo miał, zarówno wśród koleżanek i kolegów, jak i wśród uczniów opinię niezwykle interesującej osobowości., Otaczał się ludźmi ciekawymi, nietuzinkowymi. Bardzo cenił osobników z mocno rozwiniętym poczuciem humoru. Ogromnie liczyłam się z Jego opinią,  toteż robiłam wszystko, by zasłużyć na pochwałę Ojca, a przynajmniej Jego akceptację (zarówno jako córka, jak i nauczycielka).

Wacław Miłaszewicz dumny był z zawodu, który uprawiał (przez szereg lat, poza językiem polskim, prowadził lekcje wychowania fizycznego). Nie wiem jednak, czy w pewnym okresie  bardziej kochał swoją pracę pedagogiczną, czy wędkarstwo.

Przez jakiś czas Jego uczniem był Czesio (nie znam nazwiska, może już nie pamiętam). Był prawą ręką Ojca, ale nie w szkole,  lecz poza nią. Jeździł więc „na rurę” (oczywiście w czasie lekcji), tzn. nad Białkę, gdzie przy rurach ciepłowniczych żyły robaki najbardziej nadające się na przynętę. Następnie obaj, wyrwawszy się ze szkoły, pędzili na ryby. Czesio opiekował się motorem Profesora, a kiedy przyszedł czas, udał się na rynek i tam go spieniężył (motor, nie profesora). Traktował mego Ojca z pewnym, nie pozbawionym szacunku, pobłażaniem. Wiedział, że szkoła nie jest najważniejsza. Trzeba zaś wielkie baczenie mieć na sprawy ryb i motoru. Nie wiem, co robi dzisiaj pan Czesio. Bardzo chciałabym Go spotkać i pogadać o moim Ojcu.

Zanim poznałam, niejako służbowo, wielu profesorów ZSHE (między innymi Władysława Werpachowskiego. Eugenię Burzyńską, Martę Plesiewicz, Stanisławę Kozłowską, Irenę Walicką, Kazimierza Tutaka, Waldemara Świderskiego, Mieczysława Kątka, państwa Humeńczykow, państwa Halickich, państwa Folwarskich, Leona Dubowskiego, Edmunda Iwanowskiego, państwa Ryszkowskich, Zbigniewa Troczewskieigo, Marię Sztobryn, Eugenię Homan, Zofię Liedke, Mieczysława Pałczyńskiego) spotykałam Ich w naszym domu, bądź bywałam u Nich
z rodzicami. Jestem świadoma tego, że zaczynając swoją pracę zawodową, miałam już „wyrobione” zdanie o wielu osobach tworzących historię ZSHE. Oczywiście, to mój Ojciec, komentując codzienność, z właściwym sobie poczuciem humoru, jednych gloryfikował, innych zaledwie tolerował, jeszcze innych (delikatnie mówiąc) lekceważył. Ja zaś przyjęłam te prawdy jako własne. Niektóre czas zmodyfikował, innych nie.

Bardzo chciałam pracować w Ojca (wtedy rozumiałam Jego) szkole. Udało mi się dostać do niej. Jestem dumna, że znam ją z własnych obserwacji i doświadczeń od  35 lat, a wcześniej, od roku 1949.z opowieści Ojca. Nie wyobrażam sobie pracy nigdzie inaczej i, chociaż żal mi starego budynku przy Warszawskiej, to wierzę, że historię tworzą też ludzie.

Postaram się w kilku zdaniach przekazać wrażenia, odczucia, emocje, jakie mi towarzyszyły w spotkaniach z niektórymi pracownikami naszej szkoły. Mam świadomość, że nie są to opinie obiektywne ani pełne, ale tak właśnie odbierałam
i pamiętam moje koleżanki i kolegów (starszych i tych równych mi wiekiem). Nie piszę o młodszych, bo oni znajdą się w następnej monografii.



HALINA BUCHTAREWICZ

Osobą, z którą zetknęłam się najwcześniej w swojej pracy (najpierw zostałam zatrudniona jako bibliotekarka, a dopiero później jako polonistka, była pani Halina. Znali Ją wszyscy uczniowie. Godziny otwarcia biblioteki, wywieszone na drzwiach tego przybytku, nie miały nic wspólnego z Jej pracą zawodową. Zawsze przychodziła wcześniej i wychodziła później. Nigdy nie spieszyła się. Miała czas dla każdego ucznia, nawet wtedy, gdy on nie potrzebował go. Przepytywała z treści oddawanej książki, sugerowała następną lekturę, po prostu rozmawiała. Po kilku godzinach porannej pracy wkładała fartuszek gospodarski i przygrzewała sobie obiad. Cała szkoła przesiąkała wtedy zapachem przysmażanych ziemniaczków i kotlecików. Następnie pani Halina posilała się, sprzątała naczynia i rozpoczynała drugą część dnia, wypełnioną zajęciami zawodowymi.

Pani Buchtarewicz miała piękny charakter pisma. Jeszcze w dzisiejszych katalogach i na kartach książek znajdują się wypisane Jej ręką informacje.


KRYSTYNA STOCKA

Przez kilka pierwszych lat mojej pracy bliską mi koleżanką była Krysia Stocka, nauczycielka wychowania fizycznego. Nie wiem, co była dla Niej  ważniejsze: nauczanie przedmiotu czy dzierganie swetrów. Namiętnością było na pewno jednak to drugie. Prace, wychodzące spod Jej drutów, były istnymi arcydziełami sztuki dziewiarskiej. Lubiła młodych nauczycieli i niejednokrotnie gościła ich w swoim domu.

JÓZEF TUTKA

Przez szereg lat pan Tutka był zastępcą dyrektora. To postać – instytucja. Mówiło się o Nim: Jeżeli Pan Bóg czegoś nie pamięta, powinien zapytać o to Tutkę. On na pewno wie. Do dzisiaj nie mam pojęcia, po co w czasie, gdy pracował pan Józef, protokołowano różnego rodzaju posiedzenia i narady. Wystarczyło przecież zapytać dyrektora Tutkę, a On udzieliłby potrzebnych informacji. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek okazywał złość czy niecierpliwość, chociaż, jako wieloletni zastępca dyrektora, miał ku temu wiele powodów. Do każdego z nauczycieli zwracał się zawsze spokojnie i grzecznie, nawet wtedy, gdy po raz dziesiąty uświadamiał mu, że nie wykonał czegoś, co do niego należało. Pan Tutka był człowiekiem, dla którego wypełnienie (perfekcyjne) obowiązków zawodowych było rzeczą najważniejszą na świecie. Może gdyby nie to, więcej troski i czasu poświęciłby swemu zdrowiu i długo jeszcze służył szkole i uczniom.


EDWARD FOLWARSKI

Ten wieloletni dyrektor ZSE był mężczyzną niezwykle dbającym o swój wygląd zewnętrzny, komplemenciarzem. Zawsze cechował Go szarmancki stosunek do kobiet, z którymi akurat przebywał. Dyrektora Folwarskiego zna chyba pół miasta, bo wielu ludzi miało okazję spotkać się z Nim osobiście, wielu zna z opowieści. Kochał ploteczki i dzielił się nimi z każdym, kto chciał Go słuchać. Chociaż wiedzieliśmy, że za  chwilę przekaże „rewelacje” o rozmówcy komuś innemu, czuliśmy się zaszczyceni, wyróżnieni, że „sekrety” powierza  właśnie nam. Bardzo cenił sobie dyrektor Folwarski życie towarzyskie. Umiał w nim uczestniczyć, umiał też wyłowić spośród nauczycieli i pracowników szkoły ludzi, którzy się do tego nadawali. Miał też pewną słabość. Dotyczyła ona dobrych zegarków i dobrych piór. Umiał je docenić, cieszyć się nimi.


STANISŁAW HALICKI

Państwa Halickich spotkałam w moim domu rodzinnym kilka lat wcześniej, niż zaczęłam swoją pracę zawodową. Pan Stanisław miał ujmujący sposób bycia. Wtedy, kiedy ja zaczynałam pracę zawodową był wicekuratorem. Często odwiedzał naszą Szkołę (czasami służbowo, częściej towarzysko), potrafił rozmawiać serdecznie ze wszystkimi jej pracownikami, począwszy od sprzątaczek, poprzez panie z sekretariatu, księgowości, nauczycieli, na dyrekcji skończywszy. Jeżeli mógł komuś
w czymkolwiek pomóc, zawsze to robił.


WOJCIECH BOMBEL

Krótko pracowałam z panem Bomblem, ale zawsze budziła mój podziw Jego wiedza ogólna. Z wykształcenia był matematykiem, ale z całą pewnością zasługiwał na miano człowieka renesansu.

Charakteryzowała Go niezwykła skromność. Byłam na pogrzebie pana Wojciecha w Katrynce, gdzie mieszkał i skąd codziennie dojeżdżał do pracy. Jego dom, drewniany, przyjazny człowiekowi, doskonale odzwierciedlał osobowość Gospodarza.


ALICJA BOROWSKA

Ala, polonistka, niezwykle taktowny człowiek, byłaby, tak myślę,  wyśmienita
w każdym zawodzie. Zawsze uważałam, (i dalej  tak sądzę), że posiadała wielki talent w przekazywaniu wiedzy, a swym osobowym wzorcem dawała przykład (nie tylko uczniom, ale też wielu młodym nauczycielom) solidności, życzliwości dla drugiego człowieka, rzetelności w zdobywaniu wiedzy. Pamiętam, że kiedy zaczynałam swoją pracę pedagogiczną i spotkałam się z Alą, a Ona zaproponowała mi swoją pomoc
i przejście na „Ty”, czułam się wyróżniona i bezpieczna w zawodzie.


STANISŁAW BARCICKI

Późniejszego dyrektora Szkoły poznałam jako nauczyciela przedmiotów zawodowych. Zawsze, bez względu na funkcję, jaką pełnił w szkole wyróżniał się niezwykłą solidnością w wykonywaniu  obowiązków służbowych. Będąc nauczycielem, zawsze bardzo rzetelnie przygotowanym do lekcji, od swoich uczniów wymagał tego samego. Zostawszy dyrektorem, nie zmienił ani trochę wymagań wobec siebie, oczekując  tego samego od swoich pracowników. Nie wszystkim to odpowiadało, dlatego też niejednokrotnie spotykał się, delikatnie mówiąc, z niechęcią podwładnych.



MIKOŁAJ JUSZCZUK

Dyrektor Juszczuk był pierwszym moim przełożonym. Dobrze trafiłam, bo spotkałam się z człowiekiem, który darzył ludzi życzliwością, był tolerancyjny, nie czepiał się po prostu. Mieszkaliśmy jakiś czas w tym samym budynku, toteż miałam  okazję spotykać się z państwem Juszczukami codziennie.  Pani Jasia, żona, była bibliotekarką, a córka, Kasia, również poszła w ślady rodziców i jest pedagogiem. Często wieczory spędzaliśmy, grając w brydża (razem z państwem Gassami) i pamiętam, że pan Mikołaj był w tym świetny. Po odejściu z naszej szkoły jakiś czas pełnił funkcję dyrektora Zespołu Szkół Gastronomicznych (do emerytury).


WALDEMAR ŚWIDERSKI

Pan Waldek był doskonałym znawcą swego przedmiotu (rachunkowości)
i dobrym metodykiem. Ludzie, którzy znali Go bliżej, podkreślali Jego niezwykłą koleżeńskość i bezinteresowność. Wielu nauczycieli naszej szkoły do dzisiaj wspomina wakacje spędzone w posiadłości pana Waldka w Chłapowie (nad morzem). Był niejednokrotnie inicjatorem ciekawych spotkań towarzyskich, o których mówiono długo po ich zakończeniu.


IWONA UCHIMIAK

Iwonka, wieloletnia kierowniczka zajęć pozalekcyjnych (mało kto pamięta, że jakiś czas nauczała fizyki) miała dosyć niewyszukane upodobania kulinarne (może dzisiaj są inne). Była wierną miłośniczką słonych paluszków, kwaszonych ogórków
i cukru. Wiele uroczystości szkolnych odbyło się przy akompaniamencie granych przez nią na akordeonie melodii, którym  towarzyszył rytm wybijany prawą (a może lewą?) nogą. Wystarczyło jednak, by któryś z dowcipnych kolegów podłożył pod stopę pani profesor miękki materiał lub coś tłumiącego stuk, a gubiła rytm i robiło się nerwowo. Dzięki pani Uchimiak młodzież przez szereg lat systematycznie uczęszczała do teatru.

Miała Iwonka (pewnie ma i do dzisiaj) niezwykłą zdolność zapamiętywania imion i nazwisk uczennic. Wystarczyło, by ktoś przy Niej zaczął mówić o jakiejś absolwentce sprzed wielu  lat, natychmiast wtrącała: klasa III f z 73  roku, od Borowskiej.
Kiedy odeszła na emeryturę, trudno było przyzwyczaić się do tego, że już nie gania przygięta po szkole (często Ją bolał brzuch), nie rozdaje biletów, nie zbiera pieniędzy, nie przysiada się tu i ówdzie, by pogadać.


ANTONI SIENKIEWICZ

To człowiek, którego znają  całe pokolenia białostockich handlowców; nauczyciel – kombajn. Do dzisiaj podejrzewam jedynie, że specjalnością profesora Sienkiewicza było towaroznawstwo. Gdy przydzielono Mu zastępstwo, albo o nie proszono, nie pytał nawet, o jaki przedmiot chodzi, ani w której klasie. Mógł uczyć wszystkiego i na każdym poziomie.


WŁADYSŁAW WERPACHOWSKI

Nauczyciel towaroznawstwa, wieloletni przyjaciel naszego domu, wielce dumny był profesor Werpachowski z zawodu, jaki wykonywał. Jak  większość nauczycieli (kiedyś i dzisiaj), pracował niejednokrotnie od rana do późniejszego wieczora, by zarobić (niestety nic się w tym względzie nie zmieniło do dzisiaj),  na godne życie. Pan Werpachowski odwiedzał niejednokrotnie swoich uczniów w ich miejscu zamieszkania, zapraszany nie tylko przez młodzież, ale także przez jej rodziców. Często prowadził też (jak pamiętam) wakacyjne hufce pracy. Na szkolnych studniówkach i balach maturalnych wyróżniał się Profesor nieodłączną muszką
i nienagannym garniturem. Znałam Go wiele lat, ale była to znajomość bardziej prywatna niż szkolna. Do dzisiaj utrzymuję systematyczny kontakt z żoną pana Władzia.



ELEONORA MAKUSZEWSKA

Polonistka, specjalizowała się w sprawach filmu. Jej lekcje, przybliżające młodzieży warsztat filmowy, były niezwykłe. Niejednokrotnie zapraszała na nie koleżanki i kolegów nauczycieli, a my chętnie korzystaliśmy z tego. Panią Profesor cechował rzadko spotykany optymizm, jakby na świecie nie było szarości a już na pewno żadnych czerni. Zawsze pełna entuzjazmu, życzliwa ludziom i światu. Wielu młodych nauczycieli rozpoczynających pracę zawodową, nie miało gdzie mieszkać. Wystarczało, że dowiedziała się o tym Ela, a mieli zapewniony dach nad głową (zawsze bezinteresownie – za darmo) i opiekę.


MIECZYSŁAW FRYC

Pan Mieczysław – germanista, z wyglądu i zachowania stanowił klasyczny obraz nauczyciela tego przedmiotu. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek rozmawiała z panem Frycem, wiem jednak, że zawsze budził we mnie strach. Traktowałam to jednak jako coś oczywistego, bo germanista taki musi być (w moim ówczesnym przekonaniu).


LEON DUBOWSKI

Był wieloletnim nauczycielem arytmetyki. Przyjaźnił się z innym nauczycielem naszej szkoły – Władysławem Werpachowskim. Pana Leona spotykałam w moim domu rodzinnym. Ilekroć przychodził, a zawsze wiązało się to z jakąś uroczystością, mój najwyższy podziw budził niezwykle wyrafinowany sposób, w jaki opakowany był prezent. Teraz przywiązuje się do tego coraz większą wagę, a i możliwości są większe, ale w latach 50-tych czy 60-tych było to czymś niezwykłym.


ELŻBIETA SZPAKOWICZ

Elę znam od początku swojej pracy zawodowej. Mimo, że jest i zawsze była człowiekiem, który bardzo solidnie wykonywał swoje obowiązki, spotykała się
z mnóstwem kontrowersyjnych opinii. Jej wiedza zawodowa nigdy nie budziła żadnych wątpliwości, nie wszyscy jednak potrafili,  bądź chcieli akceptować Jej sposób wartościowania świata. Bardzo cenię Jej odwagę głoszenia niepopularnych sądów i konsekwencję w ich realizowaniu.



JERZY RYSZKOWSKI

Stanowi On odrębny, trwający do dzisiaj rozdział historii naszej szkoły.
W różnych okresach swojej pracy pedagogicznej  pełnił przeróżne funkcje (poza regularnym nauczaniem). Był więc opiekunem drużyny harcerskiej, sklepiku uczniowskiego i wielu innych organizacji i ugrupowań. Zawsze pełnił funkcje wynikające chyba z Jego natury – musiał coś organizować i wciągać do tego młodzież, która znajdowała w Profesorze życzliwego, wiernego przyjaciela. Pan Jurek, niezmordowany  w działaniach pozalekcyjnych, do dzisiaj żegna wszystkich (koleżanki i kolegów) opuszczających ten świat. Będąc burmistrzem Goniądza, przyjeżdża zawsze niezawodnie do Białegostoku, by uczestniczyć w ostatniej wędrówce kogoś z pedagogów czy innych pracowników szkoły. Brał czynny udział
w pogrzebie księdza Zabańskiego (szkolnego katechety), niosąc trumnę, kiedy taka postawa narażała Go (delikatnie mówiąc) na niechęć władzy.

Jerzy Ryszkowski to człowiek uśmiechnięty, pogodny i wiecznie zabiegany.
W Jego cieniu pozostawała zawsze żona, KLAUDIA,  jedna z lepszych matematyczek w historii Szkoły. Musiała mieć wiele tolerancji na co dzień, by znosić niezwykłą  aktywność swego męża poza domem i brak czasu dla najbliższych.


STEFAN SKIELSKI

Przez  szereg lat pracowałam z panem Stefanem, nauczycielem organizacji
i techniki sprzedaży. Każdą wolną chwilę pobytu w szkole (poza lekcjami) wypełniało Mu robienie siatkowych firanek i wyszywanie ich. Wiele lat mieszkał z rodziną
w budynku szkolnym, toteż idąc do pracy, przechodził jakby do sąsiedniego pokoju.



HELENA KILJANEK

Pani Helenka to nauczycielka, która, moim zdaniem, była autentycznym przyjacielem młodzieży. Na wielu posiedzeniach rad pedagogicznych, gdy klasyfikowanej uczennicy  groziła z czegoś ocena niedostateczna (równa dzisiejszej jedynce), broniąc jej, mówiła: Ja wiem, że ona jest głupia, ale to dobre dziecko. Udało Jej się niejednokrotnie wyprosić trójkę i oszczędzić dziecku domowej awantury.


TERESA GASSA

Z państwem Gassami  (podobnie jak z państwem Juszczukami) mieszkałam
w jednym budynku (dziś administruje nim Politechnika Białostocka). Pani Teresa uczyła matematyki. Sam przedmiot jest już dostatecznie strachogenny, a pani Gassa nie była nauczycielka tolerancyjną, ciepłą. Wiele wymagała od  siebie, ale też uczniowie powinni byli wykazywać się systematyczną pracą. Pani Teresa należała do profesorów posiadających duży talent pedagogiczny. Prywatnie (a tak znam Ją znacznie lepiej) to był i jest Człowiek – Dusza.


WIKTOR GUTKIEWICZ


Pan Wiktor to prawdziwy artysta, wyciszony człowiek, którego nawet najbardziej chamski uczeń nie był w stanie dotknąć ani obrazić, bo był ponad to. Obraz Kopernika, wiszący w holu naszej szkoły, to dzieło pana Gutkiewicza. Spotykamy się z Nim( panem Wiktorem ) my, nauczyciele aktualnie pracujący oraz emeryci, przynajmniej raz w roku (z okazji Dnia Nauczyciela) i w rozmowach, wspomnieniach jeszcze raz przekonujemy się, że pan Gutkiewicz to niezwykle wrażliwy artysta
i dobry człowiek.


BRONISŁAWA JANUSZKO


Pani Bronia była mistrzynią kuchni w naszej szkole. Nawet wówczas, gdyby miała rzesze konkurentów, poradziłaby sobie z nimi bez kłopotu. Dokąd sięga moja pamięć, gotowa była na dużej przerwie (zarówno na rannej jak i popołudniowej zmianie) do wydawania hektolitrów mleka, herbaty, kawy. Była wielką smakoszką
i wyśmienitą twórczynią niezwykłych dań. Mogliśmy się o tym przekonać wiele razy, odwiedzając Ją z okazji imienin. Jestem pewna, że pani Bronia kochała to, co robiła, bo przychodziła  do szkoły zawsze wcześniej niż musiała, nigdy się nie spieszyła, a po pracy miała czas na pogaduszki w sekretariacie. Swoim  tubalnym głosem przywoływała do porządku dyżurne, przypominając im o służebnym obowiązku kulinarnym wobec Ciała Pedagogicznego i uczniowskiej braci.


DANUTA PYKAŁO

Pani Danusia (nasza szkolna pielęgniarka) przez wiele lat była opiekunką drużyny harcerskiej. Wiele akcji charytatywnych (między innymi zbiórka darów
i przygotowywanie paczek dzieciom z domów dziecka oraz  pensjonariuszom z domu starców) mogło się odbyć dzięki Jej inicjatywie i ogromowi pracy, do której umiała porwać młodzież. Na jednej z harcerskich zabaw karnawałowych obowiązywał kostium. Pani Danusia przyodziała  strój motyla z wielkim kolorowym kotylionem (sama jest niewielkiej postury) i od tego czasu przylgnęło do Niej określenie: Miss Motylek.


MARIA RACZKOWSKA

Na hasło: sekretariat Szkoły przez wiele lat (do 1998 roku) automatycznie następował odzew: Maria Raczkowska. Marysia nigdy nie miała i nie ma nie tylko wrogów, ale nawet ludzi niechętnych sobie w środowisku nauczycieli, pracowników administracyjno-gospodarczych, czy uczniów. Niejeden  wysoko postawiony człowiek mógłby się od niej nauczyć dyplomacji. Trudno  jest bowiem uwierzyć, by nie była czasami zdenerwowana, zmęczona, wszystkich jednakowo lubiła, czy ktoś Jej nie drażnił. Nie dawała jednak tego odczuć, zawsze pogodna, chętna do spełnienia czyjejś prośby. Najlepszym dowodem sympatii, jaką darzono Marysię, była ilość osób (spory tłumek), przybyłych (mimo wakacji) na uroczystość pożegnania Jej, gdy odchodziła na emeryturę.


ZOFIA FALKOWSKA

Pani Zosia (wieloletnia księgowa naszej szkoły) była człowiekiem bardzo pracowitym, zawsze uśmiechniętym. Nigdy nie słyszałam, by na coś narzekała, chyba żeby w Jej towarzystwie  ktoś palił papierosy. Była zagorzałym przeciwnikiem nikotyny. Jak na ironię losu, zmarła  na raka płuc (ta choroba przecież powszechnie kojarzy się z paleniem papierosów). Pani Falkowska po wojnie współtworzyła naszą szkołę, zaopatrując ją (razem z innymi zatrudnionymi pracownikami) w najbardziej niezbędne meble, pomoce. Całe swoje zawodowe życie spędziła właśnie tutaj..


HELENA KAMIEŃSKA

Przez kilka pierwszych lat profesor Kamieńska była moją nauczycielką
w I Liceum Ogólnokształcącym. Później stała się moją Koleżanką, ponieważ obie pracowałyśmy w tej samej szkole. Miałam, jak mało kto, możliwość kontaktu z tym samym człowiekiem, ale z jakże różnych pozycji. Zawsze jednak czułam w Niej perfekcjonistkę. Pani Helenka kochała swój zawód i łatwo dawało się to wyczuć. Nigdy się nie spieszyła, zawsze miała czas dla swoich uczniów, koleżanek-
-nauczycielek. Była i jest do dzisiaj (czasami spotykamy się w szkole na uroczystościach lub przypadkowo na ulicy) bardzo młoda duchem.


KRYSTYNA SUCHOCKA

Krystynę Suchocką znam od dawna. Mimo, że od lat mieszka w Stanach, zawsze ilekroć odwiedza Białystok (mieszka tutaj jej syn z rodziną), zachodzi do naszej szkoły. Krysia swoim ubiorem budziła wśród otoczenia spore emocje. Cechował ją styl awangardowy (i tak pozostało do dzisiaj), była odważna w okazywaniu uczuć. Wiele osób chciałoby, jak ona, nosić się modnie, ale nie pozwalał im na to brak odwagi. Pani Suchocka to mama, która wychowywała swoje dziecko telefonicznie. Słyszało się często, jak pytała: Robert, jadłeś? Robert grałeś? Robert, odrobiłeś lekcje? Otrzymawszy pozytywne odpowiedzi, wracała do pracy. W dzisiejszych rozmowach z sentymentem i charakterystyczną sobie żywiołowością wspomina pracę w szkole.

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.